Odsunął sie od ciała.
-Tak, idziemy. Jest jeszcze pewien mężczyzna.
Zniknęli w kłębie dymu.
Pojawili się w jakimś dziwnie umeblowanym pokoju. Na wielkim łóżku leżał blady mężczyzna. Był nieprzytomny. Antithei poruszył ramionami mając nadzieję na szybką robotę. Podszedł do łoża, gdy rozległ się krzyk i drobna postać wybiegła z pokoju obok. Bóg Zła machnął dłonią i kobieta była siłą jego woli przyciśnięta do ściany.
-Nie krzycz, bo tego nie lubię-warknął.
-Nie zabieraj go! Nie rób tego, błagam-łzy powoli spływały po wykrzywionej cierpieniem twarzy.
Antithei chwile wpatrywał sie w nią.
-W takim razie, co mi dasz w zamian, za jego życie?-spytał siadając na parapecie okna.
-C... Co?
-Tak, co możesz mi dać, śmiertelniczko. Widzisz, życie to w połowie bajka. Istnieje Zło i Dobro. Ja reprezentuje to pierwsze. A dlaczego tylkow połowie bajka? Bo Złu zdarza się wygrywać. Ja nic nie robię za darmo. Ale ty masz coś, co mógłbym wziąć.
-Cco masz na myśli? Moje życie?-głos jej drżał.
-Nie, głupia! Twoje życie nie jest mi potrzebne. Tu obok... Jest dziecko. Wasze, nieprawdaż?
Bóg ruszył w kierunku zasłoniętej kołyski.
Odsłonil ją i jego oczom ukazało się dziecko, które wpatrywało się w niego wcale nie przerażone.
-Nie!-krzyk kobiety.
-Zamilcz, bo osobiście skręcę ci kark.